Premiera MovieStats oraz nowej strony Biznes Filmowego sprawiły, że nieco zaniedbałem ostatnio bloga. Najwyższy czas to nadrobić i dzisiaj opis ostatnich dwóch dni AFF 2011.
Słomiany wdowiec (1955) / The Seven Year Itch (reż. Billy Wilder)
Klasyczna komedia Billy Wildera. Co się dzieję gdy mężczyźni wyprawiają swoje żony wraz z dziećmi na letnie wakacje? Na pewno będzie to gorący okres szczególnie gdy niespodziewanie pojawia się taka sąsiadka jak Marlin Monroe. Lekko, przyjemnie i zabawnie z przesłodką MM.
Moja subiektywna ocena: 8/10 (jak interpretować moje oceny dowiesz się tutaj.)
Więcej o filmie na: Filmwebie, IMDB
Happiness (1998) (reż. Todd Solondz)
Kolejny film Todda Solandza. Już jego “Witaj w domu dla lalek” poruszało trudne tematy. Tym razem jednak poszedł po bandzie. Kojarzycie oskarowe American Beatuy? Czyli prawdziwy obraz american dream sportretowany na przykładzie rodziny z klasy średniej. Jeżeli wydawało Wam się, że tamten film jest bezkompromisowy… to Happiness idzie jeszcze dalej.
Seans rozpoczyna się od sceny w restauracji gdy to kobieta próbuje delikatnie odrzucić zaloty “amanta” ten wpada w furie i z romantycznej sceny szybko przeradza się w pyskówkę z niewybrednym słownictwem gdzie to romantyczny adorator odkrywa swoje prawdziwe oblicze.
“Szczęśliwie” żonaty psychiatra z trójką dzieci ma fantazje dotyczące masowych zabójstw popełnianych w miejscach publicznych, a na dodatek wykazuje nie naturalne zainteresowanie 11 letnimi kolegami swojego syna.
Miły sąsiad z naprzeciwka okazuje się seksualnym frustratem wydzwaniającym do przypadkowych ludzi i żądający sprośnych zachowań.
Znana i popularna pisarka cierpi na brak weny i żałuję że w młodości nie traumatycznych przeżyć bo jej książki są zbyt mało realistyczne.
To tylko kilka przykładów rzeczy, których brakuje ludziom do tego aby być… “szczęśliwymi”.
Choć film jest w tonacji komediowej to w wielu miejscach zdecydowanie widzom nie jest do śmiechu.
Mocne i bezkompromisowe kino, zdecydowanie nie dla wszystkich.
Moja subiektywna ocena: 8/10 (jak interpretować moje oceny dowiesz się tutaj.)
Więcej o filmie na: Filmwebie, IMDB
Bulwar zachodzącego słońca (1950) / Sunset Boulevard (reż. Billy Wilder)
Jeden z najbardziej cenionych filmów tego reżysera. Drama w klimacie noir któremu jednak, jak to u Wildera, nie zabrakło elementów humorystycznych. Świetnie sportretowane środowisko wielkiego Hollywood na przykładzie historii starszej, nieco zapomnianej gwiazdy kina niemego, która nie do końca potrafi sobie poradzić ze sławą i urodą, które już przeminęły. Żyjąc w odosobnionej rezydencji traci kontakt z rzeczywistością i żyje wspomnieniami. W tle wątek romantyczny oraz kryminalny. Fabuła jest zdecydowanie bardziej zawiła i wielowątkowa niżby wnikało z tego krótkiego opisu.
Klasyka, która warto znać.
Moja subiektywna ocena: 9/10 (jak interpretować moje oceny dowiesz się tutaj.)
Więcej o filmie na: Filmwebie, IMDB
Garsoniera (1960) / The Apartment (reż. Billy Wilder)
Ponownie Billy Wilder (możecie powiedzieć, że jest monotematycznie ale takie dobre filmy mógłbym oglądać w kółko). Młody Calvin Clifford Baxter jest pracownikiem typowej, jakby to dzisiaj określić, korporacji. Nie wyróżniałby się niczym specjalnym spośród rzeszy podobnych pracowników gdyby nie jeden drobny szczegół. Jest on właścicielem małego mieszkanka. Jak się okazuje problemy mieszkaniowe nie były cech jedynie swojskiego PRLu ale i kapitalistyczna Ameryka lat 50-tych też się z nim borykała.
Główny bohater jest kawaler, co pozwala mu na wynajmowanie swojego “apartamentu” na godziny. Chętnych nie brakuje a wśród nich są nawet jego przełożeni. Ta dodatkowa cech głównego bohatera na początku przysparza mu sporo korzyści (szybkie awanse), z biegiem czasu jednak grafik wynajmu jest coraz bardziej upchany, a Baxter nie może nawet spokojnie pochorować w swoim mieszkaniu.
Dalej cała historia jeszcze bardziej się gmatwa, pojawia się szef wszystkich szefów oraz młoda kobieta na której wdzięki głównych bohater nie jest obojętny.
W gruncie rzeczy jest to komedia romantyczna. Ale bardzo żałuję, że dzisiejszy twórcy nie potrafią ich robić w taki inteligenty i zabawny sposób. W wykonaniu Wildera, aż chce się je oglądać. Acha, w rolach głównych Jack Lemmon i Shirley MacLaine.
Moja subiektywna ocena: 8/10 (jak interpretować moje oceny dowiesz się tutaj.)
Więcej o filmie na: Filmwebie, IMDB
Pannice w opałach (2011) / Damsels in Distress (reż. Whit Stillman)
Tym razem kolejny przykład na to, żeby nie sugerować się polskimi tłumaczeniami niektórych tytułów. Swoją drogą etymologia oryginalnego tytuły jest dosyć ciekawa. Polecam artykuł na anglojęzycznej Wikipedii.
Akcja dzieje się na uczelnianym kampusie gdzie to Violet (Greta Gerwig, którą ostatnio widziałem chyba w 3 filmach i z większą uwagą będę przyglądał się jej dalszej karierze) jest mentorką grupki uczelnianych dziewczyn, które za główny cel swojej działalności uznają pomoc innym.
Formy tej pomocy czasami są dosyć dziwne np. umawiają się z brzydszymi chłopakami aby podnieść ich morale. Próbują pomagać studentom z depresją, którzy chcą popełnić samobójstwo przy pomocy programu higieny oraz lekcji tańca.
Film rozpoczyna się gdy na uczelni pojawia się nowa studentka Lily (Analeigh Tipton), którą próbują przekonać do przyłączenia się do ich grupy. W tle znajdzie się też kilka romansów (zabawnych i pouczających).
Nie banalna, ciekawa, zabawna, lekko odjechana i bynajmniej nie głupia komedia o relacjach między ludźmi, próbach manipulacji nimi oraz wpływu charyzmatycznych jednostek na innych.
Moja subiektywna ocena: 8/10 (jak interpretować moje oceny dowiesz się tutaj.)
Więcej o filmie na: Filmwebie, IMDB
Badlands (1973) (reż. Terrence Malick)
Był to ostatni film, który miałem obejrzeć na festiwalu. No właśnie, miałem… tutaj bowiem nastąpił jedyny poważniejszy zgrzyt całej imprezy. Otóż „Pannice w opałach” były oficjalnym zamknięciem festiwalu, oznacza to seans rozpoczął się od rozdania nagród, krótkich przemówień zwycięzców, sponsorów i oficjeli. Niestety trwało to trochę i całość przedłużyła się na tyle, że nie zostałem wpuszczony na ostatni seans… Oczywiście bilet przepadł…
Więcej o filmie na: Filmwebie, IMDB
Podsumowanie
Choć to dopiero druga edycja AFF to na stałe zadomowił się już w moim kalendarzu festiwalowym. Jest on krótszy od Nowych Horyzontów, dzięki czemu nie wymaga poświęcenia, aż tyle urlopu (w sumie, to najlepsze filmy i tak leciały popołudniami lub w weekend), a selekcja jest naprawdę świetna, mniej eksperymentalna niż na NH, a w konsekwencji mamy mnóstwo wartych obejrzenie obrazów.
Fakt, że mój dobór filmów można uznać za bezpieczny (sporo klasyki Wildera) ale nadrabiać zaległości, które każdy szanujący się kinoman powinien znać, też kiedyś trzeba.
I Wam, również polecam zamiast uganiać się za nowościami (często wątpliwej klasy i jakości) sięgnąć od czasu do czasu za sztandarowe produkcje z lat 40-tych, 50-tych lub 60-tych i przekonać się na własne oczy, że kiedyś robiono filmy, z których dzisiejsi twórcy sporo mogli by się nauczyć.
2 myśli na temat “American Film Festival 2011: Część IV – Ostatnia”