Po przypomnieniu sobie oryginalnego Tronu, pomimo całego sentymentu jakim go darzę, nie miałem zbyt wielkich oczekiwań, wybierając się na jego kontynuacje. Nawet mimo tak sceptycznego nastawienia i tak nie wszystkim im sprostał. Co zawiodło? Prawie wszystko. Przede wszystkim zatracił całą „kultowość”. Odniesień i smaczków, co prawda, kilka się znajdzie ale prawdę powiedziawszy więcej do Gwiezdnych wojen czy Matrixa, niż do świata wykreowanego w oryginalnym Tronie. Praktycznie zniknęła cała technologiczna otoczka w opisie tego świata. Fakt, w oryginale, po latach brzmiała ona nieco archaicznie i momentami śmiesznie ale mimo wszystko była to jakaś pozostałość po ówczesnym sposobie postrzegania technologii. Troszkę więc tego szkoda, choć rozumiem, że nowa wersja kosztowała więcej i musiała trafić do szerszej publiczności niż pierwowzór.
Fabularnie już przed seansem można było przewidzieć, że raczej dobrze nie będzie. I szczerze, nie byłoby źle (jak na mało wymagający film z efektami) gdyby nie mnóstwo schematycznych i banalnych scen oraz dialogów. Najbardziej przeszkadzały mi rozwiązania „momentów kulminacyjnych” w scenariuszu, które były kompletnie z „czapy” – jakby nikt nie przejmował się wyjaśnieniem widzowi, że akurat to jest w tym momencie możliwe. Brak jakiegokolwiek szacunku dla odbiorcy i choćby próby zachowania pozorów, że scenarzyści choć przez moment zastanawiali się nad mechanizmami jakimi kieruje się ten świat.
Sceny akcji, choć dosyć widowiskowe, to jednak kompletnie nie trzymały w napięciu. Tak jak by ktoś dorobił do tego filmu „walki na dyski” oraz „światłocykle” tylko ze względu na to, że jest to Tron i trzeba je pokazać w filmie. Zero emocji i zaangażowania widza w to, czy bohaterom się uda przetrwać, te „teoretycznie trzymające w napięciu sekwencje”.
Ponad 120 minut seansu to w tym wypadku za dużo. Film jest nieco rozlazły, a przez brak napięcia zarówno emocjonalnego jak i wynikającego z akcji, momentami przynudza. Do tego trzeba dodać brak dystansu twórców do oryginału (mamy przecież erę postmodernizmu) i stosunkowo mało smaczków dla starszych widzów.
3D… niestety mało widowiskowe i jakoś nie specjalnie rzucało się w oczy.
Tak więc czy są jakiekolwiek powody aby jednak obejrzeć ten film? Na szczęście są… ale dosłownie dwa. Pierwszym z nich to strona wizualna, która mocno odświeżona nadal ma swój niepowtarzalny i oryginalny klimat. Efekty same w sobie może nie rzucają na kolana ale sam design i wysmakowanie całości wzbudza szacunek i zostanie już pewnie znakiem rozpoznawalnym tego film. I właśnie do niej jeszcze długo będą pojawiać się nawiązania.
Drugim i chyba nawet jeszcze lepszym elementem jest muzyka zespołu Daft Punk. Ten francuski duet odszedł tutaj nieco od swojego syntetycznego stylu na rzecz aranżacji orkiestrowych ale moim skromnym zdaniem (w przeciwieństwie do zdania fanów tego zespołu – którzy spodziewali się czegoś innego) był to bardzo dobry ruch. Muzyka, nadal elektroniczna, dzięki zaangażowaniu całej orkiestry nabiera epickiego rozmachu i bez wątpienia nadaje wiele uroku całemu filmowi. Ponadto bardzo dobrze słucha się jej również bez obrazu (Soundtrack polecam wszystkim miłośnikom dźwięków elektronicznych, którzy nie uciekają od razu, gdy nagle usłyszą żywe instrumenty).
Warstwa wizualna (a konkretnie design – a nie efekty jako takie) oraz muzyka ratują ten film od sporej klapy – dlatego jeżeli już chcecie go zobaczyć, to warto to zrobić na dużym ekranie i z dobrym nagłośnieniem.
Komu się powinien spodobać:
- miłośnikom dobrej muzyki łączącej dźwięki syntetyczne z aranżacją orkiestrową,
- miłośnicy sztuk audiowizualnych i sztuki nowoczesnej,
Kto powinien unikać:
- wymagających choć odrobiny wysiłku od scenarzystów tworzących nowe światy,
- technomaniacy liczący na dobre sci-fi
- oczekujący interesującej fabuły i dialogów
- nastawiających się na emocjonujące przeżycia
- liczący na utrzymanie „kultowości” oryginału
Moja subiektywna ocena: 6/10 (jak interpretować moje oceny dowiesz się tutaj.)
Więcej informacji o filmie: Tron: Dziedzictwo na Filmwebie, Tron Legacy na IMDB